6 Prawd Billa W. 4 Pokora

Pokora - na dzień dzisiejszy


Dla człowieka, osiągnięcie tzw. "pokory absolutnej" jest niemożliwe. Możemy jedynie wyobrazić sobie znaczenie i wspaniałość tak pełnego ideału. W książce "Anonimowi Alkoholicy" napisano:
Nie jesteśmy świętymi... Pragniemy dla siebie raczej duchowego postępu aniżeli duchowej pełni.
Jedynie Bóg może okazać nam pełnię - my ludzie, z konieczności musimy żyć i wzrastać ograniczeni relatywnością dnia codziennego. Dlatego też poszukujemy pokory na dzień dzisiejszy. Pytanie nasze brzmi: Co rozumiemy pod pojęciem Pokora na dzień dzisiejszy i jak dowiemy się żeśmy ją znaleźli? 
 
Nie musimy przypominać, że nadmierne poczucie winy lub ciągłe zamykanie się prowadzi do zubożenia naszych duchowych odczuć. Długi czas trwało jednak, zanim dowiedzieliśmy się, że także duchowa pycha może nas zgubić. Gdy w początkowym okresie AA poczęliśmy przypuszczać jak pyszni duchowo możemy być, ukuliśmy powiedzenie: "Nie próbuj tylko w czwartek podczas mityngu  być tak cholernie dobrym".

To ostrzeżenie z dawnych czasów wygląda może na jedną z owych wymówek, stosowanych przez nas, gdy nie próbowaliśmy zrobić tego co najlepsze. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, stwierdzimy że jest wręcz odwrotnie. Jest to właśnie nasza metoda AA ostrzegania samego siebie przed ślepotą, wywodzącą się z pychy oraz przed nieistniejącymi w nas zdolnościami. Nie odwiedzamy już barów i burdeli... i już ludzie gratulują nam tych dowodów postępu. Dochodzi oczywiście wkrótce do tego, że sami sobie gratulujemy naszego sukcesu.

Pewnym jednak jest to, że pokora znajduje się wówczas dla nas poza granicą głosu. Często myślałem lub mówiłem: "To ja mam rację - nie Ty". Robiłem to być może nawet w dobrych zamiarach, lecz było to jednak fałszywe. Także i podobne myśli, jak np.: "To mój plan jest właściwy - Twój jest pełen błędów" lub "Dzięki Ci Boże, że Twoje błędy nie są moimi" albo "Jesteś na najlepszej drodze, by zrujnować AA lecz ja cię wykończę" a także "Ja mam przewodnictwo Boże, więc On jest po mojej stronie" itd. Wszystkie te myśli i powiedzenia są z gruntu fałszywe i pełne pychy. Alarmującym przy tym jest fakt, jak łatwo jesteśmy skłonni usprawiedliwiać swą pychę. Nie musimy także długo szukać, aby stwierdzić że to samousprawiedliwienie jest tą siłą burzącą wszelką harmonię i miłość. To ona podburza człowieka przeciw człowiekowi, jeden naród przeciwko drugiemu. Dzięki niej każdy rodzaj głupoty i gwałtu ukazany może być w takim świetle, że wydaje się on prawy, a nawet godny szacunku. Oczywiście i w tym przypadku nie wolno nam wydawać wyroku, możemy tylko zgłębiać samych siebie.

Cóż więc możemy zrobić, by zniwelować nasze poczucie krzywdy, nasze zamknięcie i pychę?

Kiedy robię inwenturę takich błędów, rysuję sobie jakiś obraz oraz dorabiam do niego jakąś historię. Obraz mój przedstawia drogę wiodącą do pokory.

Opowiadanie zaś to alegoria. Po jednej stronie tej drogi widać grzęzawisko. Skraj drogi graniczy z bagnem, przechodzącym w grzęzawisko moich uczuć, wyrządzonych krzywd, w którym tak często się grzebię. Tu czatuje samozniszczenie, wiem to z własnego doświadczenia. Okolica znajdująca się po drugiej stronie mej drogi wygląda pięknie. Szerokie doliny, w oddali wysokie góry. Niezliczone ścieżki zapraszają wprost, aby zwiedzić tę piękną krainę. Wydaje mi się, iż łatwo będzie znaleźć drogę powrotną.

Wraz z kilkoma przyjaciółmi decydujemy się na zrobienie krótkiej wycieczki. Wybieramy naszą ścieżkę i w radosnym nastroju schodzimy z drogi. Któryś z przyjaciół podniosłym tonem mówi: "może na szczycie owej góry znajdziemy złoto?" Ku naszemu zdumieniu rzeczywiście znajdujemy złoto, jednak nie złoty piasek, lecz monety. Na każdej monecie, na stronie czołowej wybity jest napis: "to jest czyste złoto 24 karatowe". Bierzemy to złoto jako nagrodę za to, że cierpliwie powrócimy z powrotem do wiecznej jasności naszej drogi. Wkrótce jednak poczynamy oglądać odwrotne strony naszych monet i narastają w nas jakieś dziwne przeczucia. Niektóre monety mają bardzo przyciągające napisy: "jestem potęgą", "jestem uznaniem", "ja jestem bogactwem", "jestem sprawiedliwością", "jestem dobrym motywem". Na innych znów pisze np. "ja jestem rasą panów", "ja jestem wielkim dobroczyńcą", "ja jestem Bogiem"...

To przecież jest bardzo zagadkowe. Mimo to chowamy te monety, lecz potem zauważamy takie, których napisy zdumiewają nas: "ja jestem pychą", "ja jestem gniewem", "ja jestem agresją", "ja jestem zemstą", "jestem rozbiciem", "ja jestem chaosem". W końcu obracamy ostatnią monetę i odczytujemy napis: "jestem szatan we własnej osobie". Niektórzy z nas przestraszyli się. Wołamy do siebie: "To złoto głupców, a ta kraina to raj głupców, chodźcie, uciekajmy stąd". Kilku przyjaciół chciało jednak pozostać, aby wysortować owe przeklęte monety i zostawić sobie tylko te, na których pisało "potęga", "sława", "sprawiedliwość". Powiedzieli nam, że na pewno będziemy żałowali, iż nie zostaliśmy z nimi. Dopiero po latach ta część naszej grupy powróciła na drogę pokory.

Opowiedzieli nam historię tych, którzy przysięgli, że nigdy nie powrócą. Oni to powiedzieli: "Te monety, to prawdziwe złoto, nie musicie nas w ogóle przekonywać, że jest inaczej. Oczywiście nie chcemy tych złych motywów, ale wkoło jest dość drzewa i chcemy po prostu przetopić to złoto w solidne sztaby. Przyjaciele, którzy powrócili opowiedzieli nam, jak to złoto pychy zawładnęło naszymi braćmi: "Gdy ich opuszczaliśmy, kłócili się już pomiędzy sobą o te sztaby złota. Kilku było rannych, inni byli już umierający. Zabijali się wzajemnie dla tego złota".

Ten symboliczny obraz opowiada, że "pokorę na dzień dzisiejszy" osiągnę tylko w takiej ilości, na ile zdołam uniknąć z jednej strony grzęzawiska uczuć krzywdy i nieprzystępności, z drugiej zaś strony zwodniczo pięknej krainy z rozsianym na niej złotem pychy. Tylko w ten sposób uda mi się odnaleźć drogę pokory, biegnącą pomiędzy tymi dwoma bezdrożami i pozostać na niej. Dlatego też koniecznością staje się ciągła inwentura, mogąca poinformować mnie kiedy zejdę z właściwej drogi. Naturalnie, nasze pierwsze próby zrobienia inwentury wydadzą nam się nierealne. Osobiście. często bywałem bohaterem takiego nierealnego oszacowania samego siebie. Chciałem widzieć tylko dobrą część mego życia, dlatego powszechnie przedstawiałem cnoty, które wg. własnej oceny osiągnąłem. Gratulowałem sam sobie wspaniałej roboty. W ten sposób, nieświadomie, samooszukiwanie zamieniło te parę zalet, które miałem, w bardzo poważne błędy. Mnie samemu jednak w tamtych czasach dziwne te zajścia sprawiały radość, wywołując pragnienie coraz to nowych osiągnięć, a tym samym coraz większego aplauzu. I w ten sposób błyskawicznie znalazłem się w tym samym nastroju jak za pijackich czasów. Miałem znów te same cele: władzę, sławę, aplauz. Na dodatek miałem wspaniałą wymówkę, posiadałem przecież duchowe alibi. Fakt, iż naprawdę zawsze miałem jakiś duchowy cel, pozwalał mi wierzyć w całkowitą prawdziwość tych kompletnych bzdur.

Nie byłem w stanie odróżnić prawdziwej monety od fałszywej. Przygotowałem sobie sztaby duchowego złota w najgorszym wydaniu. Zawsze będę żałował tego złego, które wówczas wyrządziłem memu najbliższemu otoczeniu. Jeszcze dziś drżę na myśl o tym, ile nieszczęść mogłem wówczas ściągnąć na wspólnotę.

W owych dniach bardzo mało troszczyłem się o zadania mojego życia, na których się zatrzymałem. I w tym przypadku zadbałem o usprawiedliwienie. Mówiłem sobie "jestem zbyt zajęty i mam ważniejsze rzeczy do spełnienia". Była to moja prawie że idealna recepta dla usprawiedliwienia mego wygodnictwa i samozadowolenia. Nigdy nie odczuwałem potrzeby dokładniejszego przeglądnięcia pewnych sytuacji, w których bez wątpienia czyniłem źle. Każda próba oceny tych sytuacji wywoływała zwariowane wręcz poszukiwanie usprawiedliwiania. Mówiłem sobie: "to przecież naprawdę są tylko te błędy, które posiada każdy dobry człowiek". Gdy to nie pomagało, następował dalszy ciąg mniej więcej w tym stylu: "Gdyby ludzie właściwie się ze mną obchodzili, wówczas ja byłbym też inny". Później dochodziły jeszcze takie myśli: "Bóg przecież sam wie najlepiej, że mam takie przymusowe przedstawienia. Nie mogę nad nimi zapanować. On musi mnie z nich wybawić". Na koniec nadszedł czas gdy wołałem: "Tą sprawą po prostu nie chcę się zająć, nawet nie będę próbował". Konflikty moje oczywiście powiększały się. Przepełniony byłem usprawiedliwieniami i sprzeciwami. Gdy trudności te i problemy groziły wykończeniem mnie, znalazła się nowa droga ucieczki. Począłem zagłębiać się w bagno poczucia winy. Duma i opór ustąpiły miejsca depresjom. I chociaż istnieją różne wariacje tego tematu, wszystkie one sprowadzają się do jednej tonacji: "jakiż ze mnie kawał drania".

W ten sposób, w jaki wcześniej przesadnie uwypuklałem swoje  mierne osiągnięcia, teraz powiększałem swoje błędy i winy.

Każdemu kto tylko chciał mnie wysłuchać wyznawałem wszystko (a nawet trochę więcej). Możecie mi wierzyć lub nie, uważałem iż jest to z mojej strony olbrzymia pokora. Zaliczałem to sobie jako jedyną pozostałą mi pociechę. Nigdy jednak podczas tych napadów poczucia winy nie odczuwałem prawdziwego żalu za popełnione krzywdy. Nie myślałem także nigdy poważnie o naprawieniu wyrządzonych szkód, chociaż miałem prosić Boga o przebaczenie, na dodatek nie widziałem żadnych powodów, aby czynić sobie wyrzuty z tego zachowania. Oczywista rzecz, że moich prawdziwych błędów tzn. pychy i arogancji nie poddawałem żadnej analizie, gdyż sam wyłączyłem światło, mogące oświetlić te błędy. Dzisiaj wierzę, iż istniało trwałe powiązanie pomiędzy moim poczuciem winy, a moją pychą. Obie prawdopodobnie służyły tylko po to, by zwrócić uwagę na moją osobę. W swej zarozumiałości mówiłem mniej więcej tak: "spójrzcie jaki ze mnie cudowny człowiek". Gdy zaś złapało mnie poczucie winy jęczałem: "cóż ze mnie za drań". Istotnie, poczucie winy jest odwrotną stroną monety zwanej dumą. Celem poczucia winy jest samozniszczenie, celem pychy jest niszczenie innych.

Dla mnie "pokora na dzień dzisiejszy" to owa bezpieczna i pewna postawa będąca wypośrodkowaniem tych dwóch ekstremów uczuciowych. Pokora ta, to oaza spokoju, w której odnajdę swoją równowagę, pozwalającą mi na uczynienie następnego kroku na wyraźnie oznakowanej drodze, prowadzącej do wartości wiecznych.

Wielu z nas przeżyło w swych życiu uczuciowym o wiele większe sztormy niż ja. Inni znów przeszli mniej, nikomu jednak nie zostały one darowane. Myślę jednak, że nie powinniśmy żałować tych konfliktów. Są one prawdopodobnie ważną częścią naszego życia uczuciowego oraz naszego doroślenia duchowego. Są one surowcem dla naszego postępu.

Jeżeli w tym momencie padnie pytanie: czy członkowie AA żyją w jakichś ciemnych jaskiniach, w których męczą się ze swoimi, bólami i konfliktami? Odpowiedź brzmi - nie! My AA odnaleźliśmy swój spokój. Małymi krokami osiągamy coraz większą pokorę, której dewizą jest radość i wesołość. Nie zbaczamy już z obranej drogi tak często jak kiedyś.

Na początku tego rozważania wyraziłem myśl, że absolutne ideały, są bardzo odległe od tego co jesteśmy w stanie osiągnąć lub zrozumieć. Dlatego też naprawdę brakowałoby nam pokory gdybyśmy byli przekonani, że w krótkim czasie naszego ziemskiego życia możemy osiągnąć coś w rodzaju pełni absolutnej. Przypuszczenie takie byłoby przecież szczytem pychy. Słowa te służą niektórym ludziom jako uzasadnienie negacji wszelkich, absolutnych wartości duchowych. Mówią oni: perfekcjoniści wytyczając sobie nieosiągalny cel, pełni są samooszukaństwa lub giną nie mogąc osiągnąć wytyczonego celu. Ja jednak jestem zdania, że nie powinniśmy podzielać takich myśli. To przecież nie wina ideałów, że są źle zrozumiane, a następnie użyte jako powierzchowne usprawiedliwienie poczucia winy, negacji, pychy. Wręcz przeciwnie, jeżeli nie będziemy rysowali sobie wciąż duchowego obrazu wiecznych wartości, to ograniczymy tym samym swój wzrost. Krok jedenasty naszego programu brzmi: "poprzez modlitwę i medytację staramy się polepszyć nasz kontakt z Bogiem - takim jak Go rozumiemy - prosząc Go jedynie o to, by umożliwił nam rozpoznanie swej woli oraz udzielił nam sił do jej wykonania. Oznacza to przecież, że przede wszystkim powinniśmy się troszczyć o to, by wiodącą siłą naszego życia była doskonałość Boża, nie powinniśmy natomiast doskonałości tej stawiać sobie za cel.

Ja np. pewny jestem, że poszukiwać muszę wciąż jeszcze najlepszego wytłumaczenia dla pokory, którą potrafię sobie w duchu wyobrazić. Dokładny ten opis nie będzie jednak nigdy doskonałością. Przyjmijmy, że wybieram następujące wyjaśnienie:
Pokora doskonała, to stan całkowitej niezależności od mojego ja oraz uwolnienie się z wszystkich obciążeń wynikających z błędów mego charakteru, które tak bardzo dają mi się we znaki. Pokora doskonała byłaby więc całkowitą gotowością szukania o każdym czasie i przy każdej sposobności woli Boga i wykonywania tej woli.

Wyobrażając sobie pokorę w ten sposób, nigdy nie będzie dręczyła mnie myśl, że nie osiągnę doskonałości. Powinienem jednak wystrzegać się chełpliwych myśli, że kiedyś posiądę wszystkie cnoty pokory.

Koniecznością osobistą jest, abym pozostał przy takim przedstawieniu pokory i pozwolił rozwijać mu się tak bym mógł wypełnić nim swoje serce. Aby tego dokonać muszę przeprowadzić inwenturę. Pozwoli mi ona jasno określić moje miejsce na drodze do pokory. Ujrzę wówczas, że moja podróż do Boga dopiero co się rozpoczęła. Zmniejszając w ten sposób swoją osobowość do właściwych wymiarów, spostrzegam jak śmieszna była stała troska o siebie samego. Wówczas dopiero uwierzę, że i dla mnie jest miejsce na drodze do wieczności, że mogę nią iść ze stale pogłębiającym się uczuciem pokoju i zaufania.

Uświadomię sobie wówczas, że Bóg jest dobry, a ja nie muszę obawiać się niczego. Świadomość, że ma się Boskie przeznaczenie jest wielkim darem.

Rozmyślając dalej o doskonałości Boga, odkrywam jeszcze jedno. Gdy byłem jeszcze dzieckiem, usłyszałem pierwszą w mym życiu symfonię. Wprawiła mnie ona w nieopisaną harmonię mimo, iż mało co rozumiałem. Także i teraz, gdy wsłuchuję się w muzykę Boga, słyszę tony zapewniające mnie o miłości Boskiego kompozytora do mnie oraz zapewnienie, że i mnie wolno go kochać.
Bill W.

0 komentarze:

newer post older post Home