6 Prawd Billa W. 5 Miłość

"Następnym etapem w naszej walce jest trzeźwość


w naszym życiu uczuciowym"


Myślę, że wielu starszych należących do naszej wspólnoty, którzy poddali naszą kurację przeciw uzależnieniu alkoholowemu surowemu egzaminowi uważa, iż w swym życiu uczuciowym daleko im jeszcze do trzeźwości. Być może oni to właśnie będą ową strażą przednią dla dalszego rozwoju AA (wymaga to jednak pokory), w naszych stosunkach do samych siebie, do bliźnich i do Boga. Owo młodzieńcze dążenie za najwyższym uznaniem, całkowitym bezpieczeństwem oraz pełnymi przeżyciami miłosnymi, które tak wielu z nas odczuwa - dążenie zrozumiałe w wieku 17 lat - okazuje się nieżyciową postawą wówczas gdy mamy tych lat 47 lub 57. Od pierwszych dni istnienia AA otrzymałem we wszystkich tych dziedzinach srogie cięgi, gdyż nie byłem w stanie stać się dorosłym w swym życiu uczuciowym i duchowym. Mój Boże! Jakże to bolało, pożądać wciąż rzeczy niemożliwych, najbardziej zaś wówczas gdy stwierdziliśmy, że znów zaprzęgliśmy wóz.

W końcu dochodzimy do ostatecznego i wstydliwego stwierdzenia, że wszystko robiliśmy fałszywie, lecz nie starcza nam sił, aby wyjść z tego kołowrotu uczuciowego.

Sposób właściwego uczuciowego rozpracowania swych przeżyć oraz umiejętność przeniesienia ich do lżejszego, szczęśliwszego i dobrego życia, to w końcu nie tylko problem dla neurotyka. Jest to raczej problem życiowy nas wszystkich, którzy dotarliśmy do punktu zwrotnego w naszym życiu, które pragniemy prowadzić teraz według zdrowych zasad.

Lecz właśnie wówczas, kiedy najbardziej pragniemy, by droga nasza była wolna, nie doznajemy uczucia pokoju i radości. Do punktu tego dotarło już wielu z nas, starszych AA. Jest to zaprawdę miejsce piekielne. Jakże tu naszą podświadomość, z której wciąż wychodzi tyle strachu, zahamowań, przymusowych i fałszywych odruchów doprowadzić do współbrzmienia z tym w co naprawdę wierzymy, co wiemy i czego pragniemy? Jak doprowadzić do rozsądku to nasze bezmyślne, złośliwe, ukryte w naszej podświadomości drugie ja? Ostatnio dochodzę do przekonania, iż możliwe jest dokonanie tego. Wierzę w to dlatego, że w tych samych ciemnościach ujrzałem wielu ludzi, ludzi jak Ty i ja, którzy zaczynają mieć sukcesy.

Przed kilku laty dopadła mnie ciężka depresja nie mająca właściwie żadnych konkretnych przyczyn. Mimo to, o mało nie doprowadziłaby mnie do ostateczności. Ogarnął mnie strach przed długotrwałą chroniczną wpadką. Gdy pomyślałem o nieszczęściach, które dawniej następowały po takiej depresji, to wierzcie mi, nie miałem zbyt różowych perspektyw. Zapytywałem siebie wciąż, dlaczego dwanaście kroków nie pomaga mi uwolnić się od tej depresji i w tym momencie wzrok mój spoczął na modlitwie Sw. Franciszka z Asyżu: "Pozwól, abym bardziej pożądał pocieszać innych, niż sam być pocieszanym..." Tak, to była właściwa formułka, ale dlaczego nie skutkowała? Począłem rozmyślać nad całą modlitwą:

"Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju!
Gdzie nienawiść panuje, pozwól mi nieść miłość gdzie poniżenie, przebaczenie gdzie kłótnia, pojednanie gdzie błądzenie, prawdę gdzie wątpienie, wiarę gdzie zwątpienie, nadzieję gdzie ciemność, Twe światło gdzie smutek, radość.
O Mistrzu, pozwól abym bardziej pożądał innych pocieszać niż sam być pocieszanym innych rozumieć niż sam być rozumianym innych kochać niż sam być kochanym. Gdyż dawanie czyni bogatym a w samozapomnieniu znajdziemy pokój w przebaczeniu osiągamy odpuszczenie a w śmierci jest wieczne zmartwychwstanie"
 
Nagle zrozumiałem o co właściwie chodzi. Moim naczelnym błędem była zawsze zależność, absolutna, prawie że zależność od ludzi lub okoliczności mających zapewnić mi uznanie, bezpieczeństwo oraz wszystkie inne temu podobne sprawy. Kiedy nie otrzymałem dobrowolnie wszystkich tych rzeczy, walczyłem o nie. Kiedy zaś walkę tę przegrywać musiałem, bo żądania moje były zbyt wybujałe, zjawiły się depresje. Dopóki więc nie wyrugowałem całkowicie ze swego życia tych niebezpiecznych, chorobowych uzależnień, nie mogło być mowy o zmianie promieniującej miłości Św. Franciszka na mocną i radosną postawę życiową. Absolutny charakter tych straszliwych uzależnień ujawnił się z taką dokładnością tylko dlatego, że w ciągu ostatnich lat udało mi się dokonać pewnego rozwoju duchowego. Wzmocniony całą siłą łaski otrzymanej dzięki modlitwie zdałem sobie sprawę, iż całą siłę swej woli i całe swe życie - postępowanie, ukierunkować muszę ku temu, aby pozbyć się owych fałszywych uzależnień uczuciowych od ludzi, od AA i od wszystkich innych okoliczności. Dopiero wówczas mogłem być na tyle wolny, by kochać tak, jak Św. Franciszek. Uwierzyłem, że spełnienie mojej tęsknoty oraz zaspokojenie mych pragnień życiowych staną się dodatkową wygraną, gdy będę prawdziwą miłość brał i dawał, a każdej sytuacji życiowej podam właściwą przychylność. Stało się oczywiste, że miłość Bożą otrzymać mogłem dopiero wówczas, gdy gotów byłem oddać Mu ją tak, jak tego ode mnie oczekiwał, poprzez miłość bliźniego.
 
Dopóki jednak byłem ofiarą fałszywych uzależnień, nie byłem w stanie tego uczynić. Uzależnienie moje oznaczało bowiem żądania, żądania wobec ludzi i otaczającego mnie środowiska, które chciałem posiąść, by nim rządzić. Być może słowa "uzależnienie absolutne" wydadzą się komuś zbyt przesadne, dla mnie jednak miały one wielkie znaczenie. One to pomogły mi w moim uwolnieniu aż do osiągnięcia obecnego stopnia stabilności i spokoju ducha, tzn. że wyzwoliły we mnie te przymioty, które obecnie staram się umocnić poprzez ofiarowanie, mej miłości, bez względu na to czy zostanie ona odwzajemniona.
 
Wydaje się, iż jest to najważniejszy, o największej mocy uzdrawiającej krąg, do którego musimy się dostać. Powinniśmy ukochać wypromieniowującą z nas miłością kreacje Boże i Jego lud, takimi środkami, jakie z Jego miłości otrzymujemy. Jasnym wobec tego staje się fakt, iż objęci możemy zostać tym prądem dopiero wówczas, gdy paraliżujące nas uzależnienie zostanie złamane i rozproszone aż do najgłębszych zakamarków naszego ja. Wówczas dopiero będziemy mieli jakiekolwiek pojęcie czym jest naprawdę miłość dojrzała. Być może powiesz w tym momencie: "to przecież duchowe wyrachowanie". W żadnym przypadku! Zaobserwuj kiedyś pracę kogoś z AA o sześciomiesięcznym "stażu jego pracy" nowym. Gdy nowy powie mu: "Idźże do diabła!" - on uśmiecha się i kieruje swą pomoc ku innym przypadkom. Nie czuje się zawiedziony i odepchnięty. Gdy jego następny przypadek zareaguje pozytywnie i ze swej strony pocznie przekazywać swą miłość i uwagę innym alkoholikom, a sponsorowi swemu tej miłości nie okaże, to i w takim przypadku jest on szczęśliwy. Także i teraz nie czuje się on odepchnięty, lecz cieszy się z faktu, że nowy o którego się wówczas starał jest zadowolony. Kiedy zaś obecny przypadek w późniejszym okresie zamieni się w przyjaciela (przyjaciółkę) sponsor cieszy się z całego serca. Wie on przy tym doskonale, że owo uczucie szczęścia jest tylko produktem ubocznym, jest dodatkową wygraną za jego "dar bez oczekiwania na odwzajemnienie". To, co przemieniało słabeusza w mocarza, to miłość, którą otrzymał i którą oddał owemu obcemu pijakowi leżącemu na jego progu. To było dzieło na miarę Sw. Franciszka, mocne, praktyczne, bez uzależnień i bez żądań.
 
Podczas pierwszych sześciu miesięcy mojej trzeźwości ciężko pracowałem z wieloma alkoholikami. Żaden z nich nie zareagował pozytywnie. Mnie samemu jednak praca ta pozwoliła utrzymać trzeźwość. Nie chodziło w tym przypadku w ogóle o to czy ci alkoholicy mi coś zwrócili. Moja własna stabilność wynikała z próby dania im czegoś, a nie żądania czegoś od nich. Wierzę, iż postawa taka przerodzić się może w trzeźwość w naszym życiu uczuciowym. Kiedy zbadamy każde najmniejsze nawet zakłócenie naszego życia uczuciowego, to na końcu korzeni dostrzeżemy niezdrową zależność i wynikające z tego żądania. Z pomocą Bożą, chciejmy te żądania, o które się wciąż potykamy pozostawić Jemu. Wówczas tylko możemy się uwolnić aby naprawdę żyć i kochać. Wówczas także będziemy, być może mogli, zastosować 12 kroków wobec siebie i innych, by osiągnąć trzeźwość w swym życiu uczuciowym.
 
Nie podałem wam tu oczywiście żadnej nowej idei, raczej można to nazwać trickiem. Lecz trick ten uwolnił mnie z kilku moich ciężkich, fałszywych postaw. Dzisiaj umysł mój nie stoi już pod przymusem, by w jednej chwili krzyczeć z radości, a w następnej pogrążyć się w śmiertelnym smutku. Podarowano mi ciche i spokojne miejsce po słonecznej stronie życia.
Bill W.

0 komentarze:

newer post older post Home