6 Prawd Billa W. 1 Wiara

Bóg, jak Go pojmujemy


Zdanie: "Bóg, jak Go pojmujemy" jest chyba najważniejsze w całym słowniku AA. Owe cztery słowa zawierają w swej treści każdy stopień i kierunek wiary, dając każdemu możliwość wyboru wiary według własnego upodobania. Nie mniej ważne są zdania uzupełniające niejako to pierwsze stwierdzenie: "siła wyższa" oraz "moc większa od nas samych". Dają one wszystkim tym, którzy z jakichkolwiek powodów nie uznają Boga, możliwość zrobienia pierwszego kroku w rzeczywistość dla niego dotychczas zamkniętą - w zakres działania wiary.

Takie chwile przełomowe są w AA na porządku dziennym. Są one o tyle godne uwagi, że dla mniej więcej połowy członków naszej wspólnoty, skuteczna wiara wydawała się niemożliwością najwyższej rangi. Wszyscy ci wątpiący, z chwilą gdy okazali gotowość uznania "siły wyższej" (choćby pod pojęciem tym rozumieli tylko grupę) odkryli, że istnieje wyjście z owego martwego punktu, w którym się dotychczas znajdowali. Punktu zakrywającego dotychczas widok na drogę prowadzącą do trzeźwości. Od tego momentu, wiara ich pogłębiała się w sposób tajemniczy i nieoczekiwany. Warunkiem jednak było, aby próbowali być otwarci i uczciwie praktykowali w życiu program AA. Żałujemy bardzo, że alkoholicy żyjący wśród nas nie rozumieją tych faktów z życia AA. Większość z nich jest przekonana, że gdy tylko znajdą się w pobliżu AA, wywarty zostanie na nich nacisk, aby wybrali i uznali jakiś specjalny rodzaj wiary lub teologii. Nie potrafią zrozumieć tego, że dla kogoś kto chciałby przystąpić do tej wspólnoty wiara nie jest niezbędną koniecznością, że trzeźwość można osiągnąć także z takim minimum wiary, jakie jest do przyjęcia przez każdego, że nasze pojęcie "siły wyższej" "Boga, jakim Go pojmujemy" każdemu dają wiele możliwości wyboru wiary oraz tego, jak tę wiarę w życiu urzeczywistnimy. Sposób przekazania tej "radosnej nowiny" szerokim rzeszom stanowi dręczący problem AA. Nie znaleźliśmy dotychczas jeszcze zadawalającego nas rozwiązania. Być może, powinniśmy na ten problem zwracać większą uwagę na naszych mityngach  informacyjnych. Powinniśmy jednakże i w naszych szeregach zwracać więcej uwagi na trudne położenie owych izolowanych i zrozpaczonych cierpiących.

Powinniśmy im z całych sił oraz przy pomocy wszystkich środków jakimi dysponujemy, pomagać. Na problem braku wiary, który można by rzec, znajduje się tuż za naszym progiem, musimy spojrzeć ponownie i bezstronnie. Chociaż w ciągu ostatnich trzydziestu lat wyzdrowiało ponad 350000 osób (stan na rok 1965), to w tym samym czasie do wspólnoty zwróciło się i odeszło z niczym ponad pół miliona szukających pomocy. Byli wśród nich bez wątpienia chorzy tak bardzo, że o własnych siłach nie byli w stanie rozpocząć ponownego życia. Inni nie mogli lub nie chcieli przyznać się do swojej choroby. Jeszcze inni nie byli w stanie poradzić sobie ze swoimi defektami osobistymi. Wielu odeszło z przyczyn nieznanych. Mimo to, nie możemy zadawalać się stwierdzeniem, że wszyscy ci ludzie odeszli z własnej winy. Być może wielu z nich nie otrzymało właściwego rodzaju sponsorstwa, którego tak bardzo potrzebowali. Może wspólnota nasza nie przyjęła ich z takim ciepłem i taką serdecznością jaką okazywać powinniśmy nowym. W takim przypadku to my AA, jesteśmy tymi którzy zawiedli. Może unikamy częściej niż myślimy prawdziwego i głębokiego kontaktu z alkoholikami, mającymi swój dylemat braku wiary.

Bez wątpienia, nie ma ludzi bardziej wrażliwych wobec duchowej pewności siebie, religijnego wywyższania się oraz agresywnej religijności, niż niewierzący. To jest to, o czym najczęściej zapominamy, tego jestem pewien. W moich pierwszych latach w AA poprzez taką właśnie postawę, o mało co nie zrujnowałem całego przedsięwzięcia. Uważałem, że Bóg, taki jakim ja Go pojmuję, musi i przez innych być tak samo pojmowany. Czasem to moje agresywne zachowanie było delikatnej natury, czasami bardzo ostre. U niezliczonych niewierzących skutki takiego rozumowania były być może nieobliczalne. Oczywiście, zachowanie moje nie ograniczało się jedynie do pracy w 12 - tym kroku. Wkradało się wszędzie. Nawet dziś jeszcze łapię się na używaniu starego refrenu: "Rób wszystko tak jak ja i wierz we wszystko tak jak ja... bo inaczej".

Oto przykład jak drogo kosztować może duchowa pycha, pewnego nowego przyprowadzono na mityng AA. Pierwszy z mówców opowiadał o swoim pijackim życiu. Wywarło to mocne wrażenie na nowym. Dwu następnych wybrało do swoich wyznań temat: "Bóg, jak ja Go rozumiem". I to byłby bardzo wdzięczny temat, lecz nie w tym przypadku. Irytujący bowiem był sposób ich zachowania oraz sposób przedstawiania swoich, doświadczeń. Arogancję czuć było od nich na odległość. Ostatni: mówca w swych teologicznych przekonaniach całkowicie zszedł na manowce. Obydwaj oni byli wiernym powtórzeniem owego przedstawienia, które ja sam wykonałem kilka lat wcześniej. Wprawdzie nie w 100 %, ale we wszystkim co mówili ujawniała się owa nieszczęsna myśl: "Ludzie, słuchajcie nas! Posiadamy jedyny prawdziwy rodzaj AA... i dobrze byłoby dla was, gdybyście go przyjęli!" Nowy po wysłuchaniu tych słów stwierdził, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Pozostał przy swoim zdaniu mimo iż sponsor starał się przekonać go, że to nie jest prawdziwe oblicze, AA. Było już jednak za późno! Nikomu nie udało się nigdy do i niego zbliżyć. Miał już teraz także wymówkę dla każdego następnego zapicia. Gdy słyszałem o nim ostatnio, wydawał się już niedaleki od zawarcia znajomości z grabarzem. Dzisiaj na szczęście, coraz mniej przydarza się takich ostrych, agresywnych zachowań. W przykładzie, który przytoczyłem powyżej, możemy dostrzec także kilka momentów dodatnich. Możemy zapytać, samych siebie czy przypadkiem i my nie podlegamy (może nie w tak ostrej formie, ale za to częściej niż podejrzewaliśmy) owej "pysze duchowej". Jeżeli ciągle będziemy nad tym pracować, to żaden inny rodzaj odkrywania samego siebie nie przyniesie większej korzyści i nie zwiąże nas ściślej z Bogiem.

Przed wielu laty, właśnie tzw. niewierzący doprowadził do tego, iż przejrzałem. Był on lekarzem i bardzo dobrym człowiekiem. Spotkałem go oraz jego żonę Mary w domu pewnego przyjaciela w małym miasteczku, na zachodzie. Był to czysto towarzyski wieczór. Nasza wspólnota alkoholików była jedynym tematem moich rozmów i nie ukrywałem, że niejako całą uwagę towarzystwa skupiłem na sobie. Lekarz i jego żona, wykazywali duże zainteresowanie tematem i stawiali mnóstwo pytań. Jedno z nich wzbudziło we mnie podejrzenie iż lekarz, to człowiek niewierzący, być może nawet ateista. Sprawa ta poruszyła mnie natychmiast i począłem go nawracać. Ze śmiertelną powagą pyszniłem się swoim duchowym doświadczeniem z poprzedniego roku. Lekarz ostrożnie próbował wtrącić swoje zdanie, że doświadczenie to mogło być także czymś innym, niż ja interpretowałem. To był dla mnie twardy cios, który wyzwolił we mnie agresję. Lekarz jednak nie dał się sprowokować. Pozostał uprzejmy, pełen humoru i respektu. Całkiem poważnie stwierdził, iż często życzył sobie mieć głęboką wiarę. Widziałem jednak, że go nie przekonałem. Trzy lata później, znów odwiedziłem mego przyjaciela. Mary, żona owego lekarza wpadła na krótką wizytę i przy tej okazji dowiedziałem się, że mąż jej zmarł przed tygodniem. Głęboko poruszona opowiedziała mi jego historię. Pochodził ze znanej rodziny z Bostonu i ukończył studia na uniwersytecie w Harvard. Jako jeden z najlepszych studentów mógł w swoim zawodzie zdobyć sławę i uznanie. Mógł zdobyć szeroką praktykę i prowadzić życie towarzyskie wśród swych przyjaciół. Zamiast tego, uparł się zostać lekarzem przemysłowym w przedsiębiorstwie, w rozrywanym walkami gospodarczymi mieście. Gdy Mary go kiedyś spytała, dlaczego nie wraca do Bostonu, ujął jej rękę i powiedział: "może masz rację, ale odejście stąd byłoby ponad moje siły. Myślę, że ludzie tego zakładu potrzebują mnie naprawdę". Mary opowiedziała, że nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek się na coś uskarżał lub ostro kogoś krytykował. Chociaż wydawał się zdrowy, to jednak w ostatnich latach zmienił się. Gdy próbowała namówić go wieczorem na jakąś eskapadę, zawsze znajdował wymówkę, którą starał się podać jak w najlepszym nastroju. Dopiero gdy jego ostatnia choroba nagle wybuchła, dowiedziała się, że w każdej chwili może być z nim źle. Jeden tylko lekarz z całego jego kolegium znał ciężki stan jego serca. "Cóż, nie widziałem w tym nic dobrego, aby sobą przysparzać innym kłopotów, a najmniej Tobie", powiedział gdy mu robiła wymówki, iż ukrywał stan swego zdrowia.

Była to historia człowieka o bardzo wysokiej wartości duchowej. Znamiona były wyraźnie widoczne, humor i cierpliwość, dobroć i odwaga, pokora i oddanie, samozaparcie i miłość... przykład, którego nie osiągnę nigdy, nawet w przybliżeniu. Taki był człowiek, którego ja chciałem nawrócić, wobec którego zachowałem się w sposób dumny i arogancki. Mary opowiedziała mi tę historię przed przeszło dwudziestu laty. Wówczas to po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jaką martwą potrafi być wiara, gdy brak jej odpowiedzialności. Mąż Mary posiadał niczym niezachwianą wiarę w swoje ideały. Przeżywał pokorę i odpowiedzialność, był przez to wspaniałym, żyjącym przykładem. Moje własne duchowe przebudzenie dało mi mocno ugruntowaną wiarę w Boga - naprawdę wspaniały dar. Ja jednak nie byłem ani pokorny ani mądry. Pyszniłem się swoją wiarą, zapominając o ideałach. Pycha i nie odpowiedzialność zajęły ich miejsce. Skoro więc w ten sposób sam sobie i swojej wierze stałem na drodze to jakże mogłem przekazać coś z siebie swoim towarzyszom niedoli? Dla nich moja wiara była czymś martwym. Nareszcie zrozumiałem dlaczego tylu odeszło. Niektórzy na zawsze.

Jest więc wiara dla nas czymś więcej niż najwspanialszym z darów. Nasza odpowiedzialność polega na tym, abyśmy ją (wiarę) dzielili z innymi. Dlatego też, my w AA powinniśmy stale poszukiwać mądrości i gotowości, aby ów wielki dar zaufania, który w nasze ręce złożył dawca wszystkich dobrych darów, mogli przekazywać innym potrzebującym.
Bill W.

0 komentarze:

newer post older post Home